Wednesday 27 November 2013

Unexpected Changes

Na początek ustalmy jedno - zmiany są obecne w naszym życiu i nie da się ich uniknąć. Czasem przychodzą niezauważalnie, czasem są naszym świadomym wyborem, czasem jesteśmy do nich zmuszeni. Nikt nigdy nie stoi w miejscu - zmienia się nasze otoczenie, zmieniamy się i my. A teraz do mojego sedna - czyli do niespodziewanych zmian... 


Nie znoszę zman - tych nieprzewidywalnych, tych, ktore atakują nagle, z ktorymi nie wiem co zrobić bo nie dają mi czasu na przemyślenie, tych powodujących u mnie najzwyczajniej w swiecie ataki paniki. Nie lubię smian, które są na mnie wymuszane przez osobu trzecie. Mam problemy z dostosowywaniem się do nich. Są ludzie, ktorzy łatwo poddają się nagłym zmianom, zdarzeniom, nie mają z nimi rzadnego problemu. Ja na wszystko muszę mieć swój czas, muszę przygotować się psychicznie do zmiany i czasem jest to dłuższy proces. W momencie kiedy jakaś zmiana, której muszę się podporządkować niezwłocznie, spada na mnie nieoczekiwanie, czuje się jak to nowonarodzone dziecko, które nagle wyjęto z brzuszka mamy na chlodny i nieznany mu świat, które wrzeszczy że mu się nie podoba taka zmiana i stopniowo uspokaja się dopiero wtedy, kiedy zostaje połozone na brzuchu mamy i kiedy znowu czuje jej dotyk, miłość i ciepło... Każda nagła zmiana wywołuje we mnie awersję, protest, niechęć. Czasem dosłownie atak paniki. 

Jednocześnie jestem osobą, która dość łatwo i szybko adaptuję się do nowych warunków, otoczenia i ludzi. Ja naprawdę łatwo nawiązuje kontakt z ludźmi, szybko zawiązują się u mnie przyjaźnie - większe i mniejsze, ale mam spore grono znajomych, na których twarzy dość często wywołuje uśmiech. 

Chodzi mi o zmiany, jakie mnie ostatnio spotkały: 
- nagła wyprowadzka z Kazachstanu ; mogliśmy tam zostać jeszcze parę miesięcy aby na spokojnie zastanowić się co dalej, ale Luby się uparł, że nie i koniec i wyjeżdżaliśmy w wielkim pośpiechu ; ja nie wiedziałam co dalej i było mi bardzo trudno zrozumieć zachowanie Lubego ; opuściliśmy Almaty i Kazachstan w przeciągu tygodnia ; 
- nagła wyprowadzka z Rosji ; tutaj Luby również nie liczył się z moim zdaniem, nie zrozumiał ataku paniki i płaczu jak mi zonajmił, że za dwa dni wyjeżdżamy bo on postanowił rzucić pracę, a ja sama wtedy nie bardzo jeszcze sama wiedziałam czemu tak się zachowuję, a już tym bardziej nie potrafiłam zrozumieć zachowania Lubego ; Iżewsk opuściliśmy w przeciągu trzech dni. 
Były one dla mnie gwałtowne i nagłe, niespodziewane, bo do Kazachstanu przyjechałam ze świadomościa, że będe tam około 3 lata, bo tyle lat chciał być tam Luby a do Rosji jechałam na rok, bo też na taki okres czasu Luby miał kontrakt. Kiedy więc nastąpiły zmiany, ja nie wiedziałam w którą stronę się odwrócić oraz co dalej. Czułam się jak dziecko, które rzucono na głęboką wodę i albo nauczy się ono pływać, albo się utopi, albo dopłynie jakoś do brzegu i do końca życia będzie miało awersję do wody. 
Z Francją nie miałam takiego problemu - od początku do końca wiedziałam że jadę tam na okres 2 miesięcy, więc kiedy okres ten minął i wyjechaliśmy czułam się całkowicie normalnie, pewnie, wiedziałam co będzie dalej. Ta zmiana nie wzbudziła we mnie żadnych oporów, awersji. Byłam na nią przygotowana, więc kiedy nadszedł czas na nią, po prostu spokojnie popłynęłam z prądem. 
Nagłe rozstania również są dla mnie (i tutaj raczej dla wszystkich) nieprzyjemne właśnie dość często ze względu na to, że jest to zmiana naszego życia, której w ogóle nie dopuszczaliśmy do myśli, której nie przewidywaliśmy i z któa nam ciężko jest się pogodzić - jeśli to nas partner zostawił oczywiście. 

Każda zmiana jest u mnie przemyślana. Oswajam się z myślą o niej, o tym że ona nadchdzi, myślę, że na pewno z nią będzie lepiej. Tak miałam z moim pierwszym przyjazdem do Londynu. Przygotowywałam się do niego około 4 miesięcy. Również podjęcie decyzji o terapii zajęło mi sporo czasu, tak samo jak oswojenie się z myślą o jej zakończeniu. Wyjazd do Kzachstanu i Rosji również miał swój etap psychicznego przygotowania się. Dzięki temu cieszę się z każdej zmiany i nawet wyczekuję jej ze zniecierpliwieniem. I to nie tak, że mam "plan pięcioletni" bo nie mam, nie wiem gdzie będę i co będę robić za kilka lat. Wiem, że na chwilę obecną chcę pracować w Anglii. I na razie tylko to jest dla mnie ważne. 

Zazdroszczę Lubemu jego podejścia do wszelkich zmian - przychodzą mu one z łatwością, nie wywołują w nim buntu, złości ani paniki. Dla niego zmiana UK na KZ czy RU to tak jakby przejść na drugą strone ulicy. Traci pracę - nie ma problemu, opuszcza KZ i wraca do UK. Nie wiem czy to jego indywidualna cecha charakteru, czy może faceci tak mają? 


Ja wiem, że zmiany są dobre i że nie ważne co się wydarzy i tak będzie dobrze, że każda nowa sytuacja przyniesie mi tylko korzyści. Wiem o tym doskonale i to sie zawsze spawdza, ale gwałtowne zmiany to dla mnie wielki stres, dużo nerwów i niepotrzebne konflikty z partnerem. A uświadomiłam to sobie tak naprawdę to dopiero niedawno, jak przyjechałam sama do UK i zostałam tutaj sama ze swoimi myślami, zaglądnęłam w głąb siebie i przeanalizowałam swoje ataki paniki w KZ czy RU, i złość Lubego na mnie za moje zachowanie. Widzicie - nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Przynajmniej wiem, że nie radzę sobie z gwałtownymi zmianami, których nie brałam pod uwagę. A jak to u Was wygląda? Czy w codziennym życiu macie Plan B? Jesteście przygotowani na nieoczekiwane zwroty akcji? Jak sobie z nimi radzicie? Jak podchodzicie do nagłych zmian, jakie się Wam przytrafiają? 

Pozdrawiam, 
Jyotika


P.S. Tutaj jak znalazł jedna z ostatnich afirmacji:
"I am in charge of my emotions, they're not in charge of me."

Sunday 24 November 2013

Back in London...

I jestem znwou w Londynie. Pracuje, wynajmuje pokoik, żyję, a przynajmniej powoli zaczynam próbować wrócić do swojego życia.

Obiecałam post o moim "starym nowym życiu w Iżewsku". Niestety po lekko ponad miesiącu pobytu w mieście, jak tylko wyzdrowiałam i wracałam powoli do codziennych zajęć - korepetycji, spotkań z nowymi przyjaciółmi i poznawaniu miasta, Luby rzucił wszystko i wyjechalismy. To było nagłe i nieoczekiwane, przynajmniej dla mnie. Okazało się, że on on dłuższego czasu nosił się z takim zamiarem, ale ja myślałam, że jego narzekanie nie jest aż tak wielkie i nie sądziłam, że dla niego jest tutaj aż tak źle. Oczywiście rozmowa - normalna rozmowa - mogłaby mi pokazać wiele, ale niestety ostatnie tygodnie uświadomiają mi, że Luby nie traktował mnie jak równoprawnego członka do rozmowy o NASZYM życiu. On robił co chciał, a ja musiałam na wszystko się zgodzić... 
O tym że wyjżdżamy dowiedziałam się na dwa dni przed wyjazdem i to ja musiałam zorganizować te bilety. Ja i tak byłam w lepszej sytuacji. Luby powiadomił szefa swojego sms, że odchodzi z pracy w dzień, w ktorym się w owej pracy po prostu nie stawił - byliśmy już w Moskwie. Czy tak postępuje dorosły  i odpowiedzialny człowiek? Moje próby komunikowania się z nim spełzały na niczym. On uważał, że ja mam gdzieś jego samopoczucie. A tutaj nie chodziło też o niego - chodziło też o rodzinę, którą zostawiał, o dwójkę małych chłopców, ktorymi się zajmował i z którymi się nawet nie pożegnał, chodziło też o mnie, że ja nie miałam czasu aby pomyśleć czego ja chce dalej. Luby chciał Tajlandię, Wietnam albo Laos czy inne kraje w tym rejonie. Nie rozumiał mojego sprzeciwu. Ja nie widziałam siebie tam, może na dwa tygodnie urlopu to tak, ale nie na poł roku jakie on tam planował spędzić. No właśnie - planował, bo w chwili obecnej już się zastanawia czy aby nie wrócić do pracy ale do innej rodziny. 
Czemu rzucił pracę? Mi powiedział, że jest zmęczony, nie znosi miasta i pogody (jest chłodno i pochmurno w Iżewsku, zimy są mroźne i długie), ma dosyć rodziny, despotycznej i wymagającej matki i ojca pantoflarza. Moim zdaniem - całkowicie nie rozumie naszej słowiańskiej kultury. Nie rozumie i nie chce zrozumieć. To, że ja powiem mu aby się ubrał cieplej, zmienił tę brudną koszule, wziął leki, zjadł ze mna sniadanie czy obiad itp traktuje nie tylko jako rozkazy ale i naruszenie swojej wolności osobistej. Kiedy matka chłopców pisała mu czy mowiła, że ma nosić czapke, aby nie zachorował i nie zaraził jej dzieci, albo że ma spędzać więcej czasu na pisaniu z chłopcami (a nie na grach na iPadzie), że ma więcej z nimi bawić się na podwórku, że jak będzie przeziębiony ma nie przychodzić do pracy bo może zarazić jej dzieci - Luby po prostu dostawał szału. Więc kiedy pewnego dnia, dostał znowu email o podobnej treści po prostu stwierdził, że nie ma zamiaru pracować dla tej rodziny i z dnia na dzień rzucił pracę bez żadnych wyjaśnien, bez miesięcznego wypowiedzenia, jakie go obowiązywało itp. 
Wyjazd z Iżewska był dla mnie bardzo bolesny, nie wiem czemu, ale zakochałam sie w Rosji, przyrodzie, ludziach, życiu. Mam nadzieję, że uda mi się tam wrócić - na wakacje przynajmniej. W chwili obecnej ja jestem zatem w Londynie a Luby w Wietnamie bodajże (w Tajlandii skończyła mu się już darmowa wiza i musiał opuścić kraj na jakiś czas). 

Nie ogarniam naszego związku już i na chwilę obecną wcale nie chce. Ostatnich pare tygodni uswiadomiło mi, że ja byłam tylko dodatkiem dla Lubego. Nie liczył się z moim zdaniem i moimi potrzebami. Po prostu nudno mu było samemu a tak miał mnie do towarzystwa jeśli zabrakło internetu. Ostatnie miesiące każde z nas prowadziło oddzielne życie. Na moje prośby o wspólne spędzenie czasu wieczorem czy w jego wolny dzień najczęsciej padało "nie". Spędzaliśmy ze sobą głownie pare godzin jak miał wolny dzień raz w tygodniu. Równie dobrze moglibyśmy mieszkać oddzielnie i widywać się raz w tygodniu - mała różnica by była... Do tego nie mamy wspólnych planów - ja chcę domu, dziecka, jednego miejsca zamieszkania, pracy, znajomych, wyjsc do kina czy na pizze od czasu do czasu. On nie ma zamiaru kupowac domu - ani teraz ani nigdy, na dziecko nie jest jeszcze gotowy, nie przeszkadza mu podrozowanie i ciagla zmiana miesjca zamieszkania i chce tak żyć przez najbliższe 5 lat (jako Guwernor gdzieś jeszcze tyle popracuje), nie czuje potrzeby posiadania znajomych czy wychodzenia z domu - dla niego dobrze jest jak może się położyć i albo pospać albo pobawić się swoim iPadem... Oficjalnie żadne z nas nie podjęło decyzji o rozstaniu ale oboje czujemy przez skórę, że jest ona nieunikniona... Te pare lat, były naprawdę niezwykłe, dużo się nauczyłam o sobie i siecie, poznałam niezwykłych ludzi, dowiedziałam się czego chce od swego partnera... Mam wiele wspaniałych wspomnień i to na tym postaram się skupić moją uwagę! 

Pozdrawiam,
Jyotika